Tabula Rasa
Za horyzontem, gdzie milczenie znaczy niebo,
Przetykam złotą nić przez wcieleń moich splot.
Przyznaję się do ran, do krwi,
Miłości, której wstyd,
Powietrza, które wie, kiedy kocham, kiedy pieprzę się...
Tam, krążę tam,
By z nicości wcielić się w matczyny płód.
Chcesz złamać sen,
Lecz unikasz końca, nie przestając żyć.
Deszcz zbawia kwiaty, by życie gdzieś utkwiło.
Czy czas się zatrzymał?
To, co odchodzi, kiedyś nadejdzie.
Ludzie nie wiedzą, jak żyć.
...Cykl obraca się.
Narodziny, dzieciństwo pełne duszy,
Uśmiechów niewinnych i zdrady.
Dorosłość usłana sumieniem.
Starość jak hańba.
A na łożu śmierci - śmierć!..
Jest jak rzeka.
Unosi mnie spojrzeniem
Nurt porywa nas
Uświęca cel i rzuca gdzieś na brzeg.
Tabula rasa
Teraz przedtem, tam i potem
Klepsydra daje znak, więc inicjały wpisz
Tabula rasa.
to jeden z utworów Abraxasu który skłonił mnie do głębeszej refleksji o życiu zarówno wtedy gdy usłyszałąm go pierwszy raz jak i teraz po ponad 10 latach.
Każdy z nas rodzi się jako nie zapisana biała księga i to jak ją zapiszemy zależy początkowo od naszych rodziców, a później od nas samych. To my decydujemy jacy jesteśmy i ludzie jakimi się otaczamy. To my kształtujemy własne sumienie, które mówi nam co robimy dobrze, a co źle... cykl obraca się od narodzin aż po śmierć przez wszystkie etapy naszego życia zapisujemy naszą księgę aż do czasu kiedy piasek z naszej klepsydry przesypie się i na naszym nagrobku ktoś wyryje nasze nazwisko wraz z ważnymi datami. Datami naszych narodzin i naszej śmierci. Dla kogoś obcego przechodzącego cmentarną aleją będziemy tylko tymi literkami wyrytymi na nagrobnej płycie a nasze życie będzie się zamykało w myślniku pomiędzy tymi dwoma datami. Dla bliskich nam osób będziemy wspomnieniem, sytuacją, którą wspólnie przeżyliśmy lub uczuciem pustki jaka pozostała po naszym odejściu.
Przeżyłam już dwie niespodziewane śmierci najbliższych mi osób Tatusia i mego męża Tomka. Odeszli tak krótko po sobie, że czułam jakoby moje życie wtedy było jedną wielką żałobą i bólem. Dziś minęło od tego czasu prawie 3 lata nauczyłąm się jakoś żyć z tą pustką zapełniam ją przyjaciółmi takimi bliskimi i prawdziwymi, znajomymi. Jako wrodzona optymistka wierzę że jeszcze zakwitną kwiaty w moich snach.
na blogu dizajn-erka był kiedyś bardzo osobisty post poświęcony Tacie i Tomkowi, ale beczałam gdy go czytałam i go usunęłam. Jednak nie tylko śmierć takiej najbliższej osoby może nas zaboleć tak bardzo, sprawić, że wątpimy w istnienie Boga czy jakiejkolwiek sprawiedliwości. Tak szokującą wiadomością była dla mnie wiadomość o śmierci Piotra. W sumie nie znałam go dużo. Widziałam go zaledwie kilak razy bo troszkę mieliśmy takie powiązania zawodowe. Przez te kilka razy gdy go widziałam zawsze był cudownie uśmiechnięty, radosny z pogodą ducha widoczną na twarzy. Miał w sobie tyle zapału i takiej pozytywnej energii. Mnóstwo planów na przyszłość. Miło było popatrzeć na tak młodego człowieka z planem na życie, z zapałem w dążeniu do czegoś. I ten uśmiech zarażający wszystkich wokół. i nagle tuż przed majówką siedziałam u mojej Dorotki kosmetyczki na zabiegach upiększających... zadzwonił telefon i dowiedziałyśmy się o śmierci Piotra. Zmarł nagle w nocy na atak astmy. w XXI wieku 22 letni chłopak umiera na atak astmy bo lekarze nei umieją go przez godzinę uratrować. Czy to normalne żeby umrzeć w szpitalu na chorobę zdawałoby się tak dobrze znaną na dodatek lecząc sie na nią i regularnie zażywajać na nią leki?
Czemu ten świat nosi tylu oszołomów idiotów, którzy często nawet znęcają się nad innymi, egoistami bez sensu i celu przemierzając każdy dzień, a nagle w tak młodym wieku odchodzi ktoś kto miał na życie plan i był pełen ciepła i uśmiechu. Czemu młodzi pełni życia ludzie umierają na śmiertelne choroby, odchodzą nagle choć życie było dopiero przed nimi. Niedawno wszedł do kin film o Agacie Mróz, muszę go koniecznie zobaczyć wyciągnąć kogoś na niego, bo takich filmów nie można oglądać samemu, bo smutek jest wtedy jeszcze nbardziej przejmujący. Pamietam gdy odeszła jak bardzo zrobiło mi się wtedy smutno, gdy dowiedziałam się że przegrała ten najważniejszy mecz swego życia. Pamiętam też jak bardzo płakałam gdy dowiedziałam się o śmierci Arka Gołasia. Uroczego, wiecznie uśmiechniętego młodego człowieka przed którym właśnie zaczynały się tworzyć świetne perspektywy. Perspektywy, które zatrzmały się na barierze okalającej austriacką autostradę...
To właśnie takie nagłe śmierci sprawiły, że nie planuję zbyt daleko do przodu staram się żyć dniem dzisiejszym i nie odkładać niczego na póżniej. A więc Carpe Diem i żyjmy póki tli się w nas iskierka.
think-erka
czwartek, 17 maja 2012
Historia Jednej Znajomości
Wszystko zaczęło się jakieś 6 czy 7 lat temu. Miałam wtedy nick ewrybka, byłam może troszkę bardziej puszysta, a może porównywalnie. Pisałam z różnymi osobami czasem bardzo ciekawe rozwijające listy czasem dosłownie kilka zdań.
Jeden list zwyczajnie mnie zszokował. Był pełen chamstwa i inwektyw pod moim adresem, autor porównał mnie od tłustej świnii, oskarżył nawet o kłamstwo , bo jak śmiem pisać, że mam normalną budowę, będąc taka gruba. Pierwszy mój odruch było zwyzywanie gościa i odpłacenie pięknym za nadobne. Jednak jako osoba z głeboko zakorzenioną filozofią Rousseau o człowieku z gruntu dobrym, w drugim odruchu pomyślałam: musiał być jakoś skrzywdzony przez kobiety lub oszukany, może miał straszny dzień i wyżył
się przypadkowo na mnie, może po prostu był pijany.
Mój list napisałam więc w tonie zupełnie nie chamskim, raczej tłumacząc się i brzmiał mniej więcej tak: "Przykro mi, że tak mnie osądzasz w ogóle mnie nie znając, przecież ja mogę być najcudowniejszą osobą na
świecie, tylko z nadmiarem kilogramów. Zresztą już nim napisałeś zaczęłam coś z tym robić, ale na efekty niestety trzeba troszkę poczekać.- nie obyło się bez małej uszczypliwości z mej strony - ważne byś Ty patrząc na siebie w lustro czuł dumę. pozdrawiam ciepło życząc miłego dnia"
Pamiętam, że to był piątek wysłałam list i pojechałam do Żarek gdzie nie miałam netu. Gdy wróciłam w niedzielę czekało już na mnie 7 listów z przeprosinami od tego faceta. Pisał, że jest w szoku, że na taki chamski list odpowiedziałam takim ciepłem, że poczuł się jak wstrętny robak, kiedy czytał moją pełną ciepła i zrozmienia odpowiedź, że nie umie zrozumieć jak mogłam na takie chamstwo odpowiedzieć takim listem. Mówił, że musi poznać tak wyjątkową osobę, która tak potrafi odpowiedzieć. Pytał czy mu kiedyś wybaczę. Oczywiście każdy z tych 7 listów był coraz bardziej proszący coraz bardziej wątpiący w wybaczenie. Wybaczyłam, bo mnie zaciekawił i ten u smiech na zdjęciu w koszulce ratownika miał
powalający. Zaczęliśmy pisać o sobie, o swoich tęsknotach, pragnieniach, o naszych życiach, o tym czego szukamy co kochamy co nas cieszy i co smuci. Ja się w tym czasie odchudzałam, on mnie w tym odchudzaniu wspierał wirtualnie, doradzał co jeść co ćwiczyć i jak. Mniej więcej po 2 miesiącach
byłam chudsza o 10 kg i wreszcie umówiliśmy się na randkę. To była chyba najcudowniejsza randka z tych, które na sympatii zaznałam. Umówiliśmy się w Dolinie Trzech Stawów w Panderozie. Miła knajpka na stawem.Wypiliśmy razem kawkę on jeszcze kilka razy przepraszał za ten chamski
list. Rozmawialiśmy mnóstwo o sobie, o życiu. Widziałam zachwyt w jego oczach gdy na mnie patrzył, ten błysk w oku, przenieśliśmy się na ławeczkę nad staw, spacerowaliśmy to parku. Oto ten człowiek od
chamskiego listu sprawił, czułam się szczęśliwa, piękna i wyjątkowa. Czułam jakbyśmy
znali się całe życie. Takie wyjątkowe porozumienie dusz, które nie zdarza się często. Kiedy na koniec randki wsiedliśmy do autka, by odwiózł mnie do domu, powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Mówił,
że postanowił, że jeśli okażę się fajną osobą zaśpiewa coś dla mnie. Właczył CD z podkładem i zaśpiewał dla mnie "Kochaj mnie i dotykaj..." Tomasza Żółtko, wyjątkową dla mnie piosenkę, która zawsze mnie
rozczulała i wzruszała. Okazało się, że dla niego też jest wyjątkowa. Jego głos i ta pasja
w tym jak śpiewał sprawiły, że miałam ciarki wszędzie, że unosiłam się nad ziemią, lewitowałam, nie umiałam nic kupić wieczorem w sklepie, tylko postałam w nim z doskonale obojętną miną i wyszłam. Nie jesteśmy razem, bo jakoś temperamenciki i pewne nasze wady sprawiły, że kilka
razy już pokłóciliśmy się "ostatecznie"... To coś jednak co nas łączy jest tak wyjątkowe, że nie umiemy dłużej wytrzymać bez kontaktu z sobą. Choćby sms, telefon, spotkanie. Czasem widujemy się często, czasem raz na kilka miesięcy, ale zawsze wspieramy się nawzajem, wiemy że możemy na siebie
liczyć. Wspierał mnie po śmierci mego kochanego męża. W dużej mierze dzięki niemu i nnnym prazyjaciołom zaczęłąm się odnajdować w tym świecie po tak bolesnej stracie. Ja wspierałam go przy rozwodzie z kobietą modliszką i w wielu sprawach, które musiał załatwić, wyciągałąm z dołka gdy było mu bardzo źle. Towarzyszy mi w imprezach i weselach, kiedy nie mam osoby towarzyszącej. Świetnie nam się razem tańczy, widocznie podobnie czujemy muzykę, a może w tym tańcu wyrażamy swe dusze. Cieszą mnie przy nim małe rzeczy: wspólne śpiewanie, oglądanie, gotowanie, jedzenie, prasowanie, przyszywanie guzika czy zakupy.
Uwielbiam jego pasję w głosie kiedy mi o czymś opowiada, jego szczery głośny śmiech, tego wariata który się w nim czasem odzywa, a może całkiem często, tego choleryka wyrzucajacego z siebie emocje,
umiem je nawet w jakiś instynktowny sposób załagodzić i zbagatelizować, przytulam go i głaszczę gdy płacze. Tak - prawdziwi mężczyźni też czasem płaczą gdy im naprawdę źle. Kiedy widzę, że ktoś go skrzywdził najchętniej udusiałabym tę osobę gołymi rękami. Gdy przytula mnie na powitanie czy pożegnanie czuję takie niesamowite, niewysłowione ciepło krążące pomiędzy nami, którego nie da się porównać z niczym innym. Tak jakby w tym przytuleniu wyrażone było całe ciepło, które mamy dla siebie nawzajem. Przeżyłam z nim tyle cudownych i miłych chwil, tyle śmiechu mi przysporzył i tyle szczęścia chwil. Zawsze będzie dla mnie kimś wyjątkowym, kimś bliskim i ważnym. Mogę powiedzieć, że jesteśmy naprawdę cudownymi prawdziwymi przyjaciółmi, czującymi się świetnie w swym towarzystwie. Adaś jest takim przyjacielem z drugiej strony tęczy bez względu na to czy ta tęcza nie dotyka ziemii czy może kiedyś osunie się na tyle, że jej dotknie... On typowy choleryk, ja typowy sangwinik - charakterki niby zupełnie różne. Nigdy nawet nie myślę o nim Adam mimo, że ma już dobrze po 40-tce dla mnie jest zawsze w każdej myśli w każdym zdaniu Adasiem. On pisze do mnie i zwraca się Ewcia, Ewuś mimo mej
czterdziestki na karku... Niby drobiazgi, ale jakie to miłe gdy ktoś zawsze zwraca się do Ciebie tak miękko i zdrobniale.
Nie wyobrażam sobie mego życia tak zupełnie bez niego.
I wszystko to nie zdarzyłoby się nigdy gdybym chamstwem odpowiedziała na
jego bardzo chamski list.
Jeden list zwyczajnie mnie zszokował. Był pełen chamstwa i inwektyw pod moim adresem, autor porównał mnie od tłustej świnii, oskarżył nawet o kłamstwo , bo jak śmiem pisać, że mam normalną budowę, będąc taka gruba. Pierwszy mój odruch było zwyzywanie gościa i odpłacenie pięknym za nadobne. Jednak jako osoba z głeboko zakorzenioną filozofią Rousseau o człowieku z gruntu dobrym, w drugim odruchu pomyślałam: musiał być jakoś skrzywdzony przez kobiety lub oszukany, może miał straszny dzień i wyżył
się przypadkowo na mnie, może po prostu był pijany.
Mój list napisałam więc w tonie zupełnie nie chamskim, raczej tłumacząc się i brzmiał mniej więcej tak: "Przykro mi, że tak mnie osądzasz w ogóle mnie nie znając, przecież ja mogę być najcudowniejszą osobą na
świecie, tylko z nadmiarem kilogramów. Zresztą już nim napisałeś zaczęłam coś z tym robić, ale na efekty niestety trzeba troszkę poczekać.- nie obyło się bez małej uszczypliwości z mej strony - ważne byś Ty patrząc na siebie w lustro czuł dumę. pozdrawiam ciepło życząc miłego dnia"
Pamiętam, że to był piątek wysłałam list i pojechałam do Żarek gdzie nie miałam netu. Gdy wróciłam w niedzielę czekało już na mnie 7 listów z przeprosinami od tego faceta. Pisał, że jest w szoku, że na taki chamski list odpowiedziałam takim ciepłem, że poczuł się jak wstrętny robak, kiedy czytał moją pełną ciepła i zrozmienia odpowiedź, że nie umie zrozumieć jak mogłam na takie chamstwo odpowiedzieć takim listem. Mówił, że musi poznać tak wyjątkową osobę, która tak potrafi odpowiedzieć. Pytał czy mu kiedyś wybaczę. Oczywiście każdy z tych 7 listów był coraz bardziej proszący coraz bardziej wątpiący w wybaczenie. Wybaczyłam, bo mnie zaciekawił i ten u smiech na zdjęciu w koszulce ratownika miał
powalający. Zaczęliśmy pisać o sobie, o swoich tęsknotach, pragnieniach, o naszych życiach, o tym czego szukamy co kochamy co nas cieszy i co smuci. Ja się w tym czasie odchudzałam, on mnie w tym odchudzaniu wspierał wirtualnie, doradzał co jeść co ćwiczyć i jak. Mniej więcej po 2 miesiącach
byłam chudsza o 10 kg i wreszcie umówiliśmy się na randkę. To była chyba najcudowniejsza randka z tych, które na sympatii zaznałam. Umówiliśmy się w Dolinie Trzech Stawów w Panderozie. Miła knajpka na stawem.Wypiliśmy razem kawkę on jeszcze kilka razy przepraszał za ten chamski
list. Rozmawialiśmy mnóstwo o sobie, o życiu. Widziałam zachwyt w jego oczach gdy na mnie patrzył, ten błysk w oku, przenieśliśmy się na ławeczkę nad staw, spacerowaliśmy to parku. Oto ten człowiek od
chamskiego listu sprawił, czułam się szczęśliwa, piękna i wyjątkowa. Czułam jakbyśmy
znali się całe życie. Takie wyjątkowe porozumienie dusz, które nie zdarza się często. Kiedy na koniec randki wsiedliśmy do autka, by odwiózł mnie do domu, powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Mówił,
że postanowił, że jeśli okażę się fajną osobą zaśpiewa coś dla mnie. Właczył CD z podkładem i zaśpiewał dla mnie "Kochaj mnie i dotykaj..." Tomasza Żółtko, wyjątkową dla mnie piosenkę, która zawsze mnie
rozczulała i wzruszała. Okazało się, że dla niego też jest wyjątkowa. Jego głos i ta pasja
w tym jak śpiewał sprawiły, że miałam ciarki wszędzie, że unosiłam się nad ziemią, lewitowałam, nie umiałam nic kupić wieczorem w sklepie, tylko postałam w nim z doskonale obojętną miną i wyszłam. Nie jesteśmy razem, bo jakoś temperamenciki i pewne nasze wady sprawiły, że kilka
razy już pokłóciliśmy się "ostatecznie"... To coś jednak co nas łączy jest tak wyjątkowe, że nie umiemy dłużej wytrzymać bez kontaktu z sobą. Choćby sms, telefon, spotkanie. Czasem widujemy się często, czasem raz na kilka miesięcy, ale zawsze wspieramy się nawzajem, wiemy że możemy na siebie
liczyć. Wspierał mnie po śmierci mego kochanego męża. W dużej mierze dzięki niemu i nnnym prazyjaciołom zaczęłąm się odnajdować w tym świecie po tak bolesnej stracie. Ja wspierałam go przy rozwodzie z kobietą modliszką i w wielu sprawach, które musiał załatwić, wyciągałąm z dołka gdy było mu bardzo źle. Towarzyszy mi w imprezach i weselach, kiedy nie mam osoby towarzyszącej. Świetnie nam się razem tańczy, widocznie podobnie czujemy muzykę, a może w tym tańcu wyrażamy swe dusze. Cieszą mnie przy nim małe rzeczy: wspólne śpiewanie, oglądanie, gotowanie, jedzenie, prasowanie, przyszywanie guzika czy zakupy.
Uwielbiam jego pasję w głosie kiedy mi o czymś opowiada, jego szczery głośny śmiech, tego wariata który się w nim czasem odzywa, a może całkiem często, tego choleryka wyrzucajacego z siebie emocje,
umiem je nawet w jakiś instynktowny sposób załagodzić i zbagatelizować, przytulam go i głaszczę gdy płacze. Tak - prawdziwi mężczyźni też czasem płaczą gdy im naprawdę źle. Kiedy widzę, że ktoś go skrzywdził najchętniej udusiałabym tę osobę gołymi rękami. Gdy przytula mnie na powitanie czy pożegnanie czuję takie niesamowite, niewysłowione ciepło krążące pomiędzy nami, którego nie da się porównać z niczym innym. Tak jakby w tym przytuleniu wyrażone było całe ciepło, które mamy dla siebie nawzajem. Przeżyłam z nim tyle cudownych i miłych chwil, tyle śmiechu mi przysporzył i tyle szczęścia chwil. Zawsze będzie dla mnie kimś wyjątkowym, kimś bliskim i ważnym. Mogę powiedzieć, że jesteśmy naprawdę cudownymi prawdziwymi przyjaciółmi, czującymi się świetnie w swym towarzystwie. Adaś jest takim przyjacielem z drugiej strony tęczy bez względu na to czy ta tęcza nie dotyka ziemii czy może kiedyś osunie się na tyle, że jej dotknie... On typowy choleryk, ja typowy sangwinik - charakterki niby zupełnie różne. Nigdy nawet nie myślę o nim Adam mimo, że ma już dobrze po 40-tce dla mnie jest zawsze w każdej myśli w każdym zdaniu Adasiem. On pisze do mnie i zwraca się Ewcia, Ewuś mimo mej
czterdziestki na karku... Niby drobiazgi, ale jakie to miłe gdy ktoś zawsze zwraca się do Ciebie tak miękko i zdrobniale.
Nie wyobrażam sobie mego życia tak zupełnie bez niego.
I wszystko to nie zdarzyłoby się nigdy gdybym chamstwem odpowiedziała na
jego bardzo chamski list.
Zima widziana kiedyś mymi oczami
Świat biegnie swoimi własnymi ścieżkami, gubiąc po drodze nasze marzenia i
plany.. Z drugiej strony być może za rogiem czeka już kolejna wiosna, być
może ktoś nie pozwala wygrać szarości za oknem..
Każde, nawet najmniejsze światełko rozświetli ciemność tunelu.. Nad ranem, wśród śpiewu ptaków i świeżej rosy... a nie.. to znów nie ten
krajobraz.. wśród spowitych białym puchem dróg.
Jechałam dziś rano do pracy tym autobusem, który ma bardziej malowniczą trasę prowadzącą przez las. Boże jak cudownie wyglądały drzewa, kiedy ich gałęzie całe były oblepione taką warstwa białych śnieżynek. Wiesz jak się tak spojrzy z bliska na gałązkę to widać pojedyncze gwiazdki śniegu są takie maleńkie. Pomyśl ile musi ich być by oblepić całą gałązkę całe drzewo i cały las, a ile jest na świecie takich pojedynczych śnieżynek, że tworzą taką biel wokół. Te widoki i ten zwiększony efekt trójwymiarowości drzew najbardziej podoba mi się w zimie...
Kiedy wracałam znów widziałam że gałęzie drzew nadal uginają się pod ciężarem bieli. Przyszłam do domu i spojrzałam z balkonu z wysokości mego 4 piętra na tą biel pokrywającą stadion i drzewa ubrane w białe czapeczki musze przyznać, że wyglądało to naprawdę pięknie. Marzę czasem o tym żeby znaleźć się w górach kiedy jest 2 m śniegu i można się poruszać tylko wyznaczonymi ścieżkami-tunelami pomiędzy tymi dwumetrowymi zaspami śniegu, to musi mieć w sobie jakiś niepowtarzalny urok. Zastanawiam się czy w takiej śnieżnej zaspie jest ciepło czy tez czuć to zimno śniegu i mrozu. Tak właściwie poza bielą śniegu, która ma naprawdę dla mnie swój urok i piękno to właściwie nie lubię białego koloru. Nie mogłabym mieć mieszkania pomalowanego na biało, czy ubierać się na biało czy czarno.
Jednak czy urok świeżo spadłego puchu byłby tak zniewalający gdyby nie miał koloru nieskazitelnej bieli ...
Wczoraj jak wracałam z pracy śnieżyca tak ogromna już po 5 minutach cały mój płaszcz z kapturem i szalik i nogawki spodni wszystko było oblepione takim mokrym ciężkim śniegiem. Wszyscy wokół wyglądali jak śniegowe bałwanki.
Drogi ledwo przejezdne chodniki śliskie
Budzę się kolejnego ranka jadąc do pracy znów zobaczyłam piękną jakby baśniową zimę. Drzewa które wczoraj rano wyglądały smutno i czarno teraz są oblepione takim delikatnym białym puchem który nadaje jakby przezroczystości ich gałązkom i sprawia że znów nabrały trójwymiarowości, jakby artysta pociągnął je białą pastelą lub farbą. I słońce takie jasno żółte a wokół tak przymglona aureolka. W takie dni jak te wydaje się, że świat pełen jest magii Nawet w takim zwykłym codziennym dniu można znaleźć niepowtarzalne piękno.
plany.. Z drugiej strony być może za rogiem czeka już kolejna wiosna, być
może ktoś nie pozwala wygrać szarości za oknem..
Każde, nawet najmniejsze światełko rozświetli ciemność tunelu.. Nad ranem, wśród śpiewu ptaków i świeżej rosy... a nie.. to znów nie ten
krajobraz.. wśród spowitych białym puchem dróg.
Jechałam dziś rano do pracy tym autobusem, który ma bardziej malowniczą trasę prowadzącą przez las. Boże jak cudownie wyglądały drzewa, kiedy ich gałęzie całe były oblepione taką warstwa białych śnieżynek. Wiesz jak się tak spojrzy z bliska na gałązkę to widać pojedyncze gwiazdki śniegu są takie maleńkie. Pomyśl ile musi ich być by oblepić całą gałązkę całe drzewo i cały las, a ile jest na świecie takich pojedynczych śnieżynek, że tworzą taką biel wokół. Te widoki i ten zwiększony efekt trójwymiarowości drzew najbardziej podoba mi się w zimie...
Kiedy wracałam znów widziałam że gałęzie drzew nadal uginają się pod ciężarem bieli. Przyszłam do domu i spojrzałam z balkonu z wysokości mego 4 piętra na tą biel pokrywającą stadion i drzewa ubrane w białe czapeczki musze przyznać, że wyglądało to naprawdę pięknie. Marzę czasem o tym żeby znaleźć się w górach kiedy jest 2 m śniegu i można się poruszać tylko wyznaczonymi ścieżkami-tunelami pomiędzy tymi dwumetrowymi zaspami śniegu, to musi mieć w sobie jakiś niepowtarzalny urok. Zastanawiam się czy w takiej śnieżnej zaspie jest ciepło czy tez czuć to zimno śniegu i mrozu. Tak właściwie poza bielą śniegu, która ma naprawdę dla mnie swój urok i piękno to właściwie nie lubię białego koloru. Nie mogłabym mieć mieszkania pomalowanego na biało, czy ubierać się na biało czy czarno.
Jednak czy urok świeżo spadłego puchu byłby tak zniewalający gdyby nie miał koloru nieskazitelnej bieli ...
Wczoraj jak wracałam z pracy śnieżyca tak ogromna już po 5 minutach cały mój płaszcz z kapturem i szalik i nogawki spodni wszystko było oblepione takim mokrym ciężkim śniegiem. Wszyscy wokół wyglądali jak śniegowe bałwanki.
Drogi ledwo przejezdne chodniki śliskie
Budzę się kolejnego ranka jadąc do pracy znów zobaczyłam piękną jakby baśniową zimę. Drzewa które wczoraj rano wyglądały smutno i czarno teraz są oblepione takim delikatnym białym puchem który nadaje jakby przezroczystości ich gałązkom i sprawia że znów nabrały trójwymiarowości, jakby artysta pociągnął je białą pastelą lub farbą. I słońce takie jasno żółte a wokół tak przymglona aureolka. W takie dni jak te wydaje się, że świat pełen jest magii Nawet w takim zwykłym codziennym dniu można znaleźć niepowtarzalne piękno.
Subskrybuj:
Posty (Atom)